piątek, 26 kwietnia 2013

GORĄCE TELEDYSKI: EWELINA LISOWSKA VS HONEY


Witajcie,

Rzadko zdarza się taka sytuacja jak dziś. Dwie obecnie najpopularniejsze, polskie piosenkarki młodego pokolenia tego samego dnia i niemalże o tej samej godzinie opublikowały na swoich oficjalnych kanałach Youtube nowe teledyski. Honorata Skarbek Honey i Ewelina Lisowska, bo to o nich mowa, chcąc nie chcąc zawalczą ze sobą o hit lata i większą ilość wyświetleń swoich wideoklipów. Będzie można to porównać jak nigdy wcześniej. 

Wakacyjna beztroska?



Słońce, palmy, plaża , ciepła woda i malownicze uliczki – właśnie w takiej scenerii Honorata Skarbek Honey nagrała swój drugi teledysk z wydanego w połowie kwietnia albumu „Million”. Wideoklip został nakręcony na Teneryfie, co jak na kwoty, które wydaje się w Polsce na teledyski  jest ruchem dosyć kosztownym. Chciałoby się powiedzieć „coś za coś”, bo w filmiku intensywność lokowania produktu jest tak duża, że momentami odnosiłem wrażenie, że oglądam właśnie spot reklamowy lodów na patyku i portalu internetowego. Takie jednak są realia show biznesu a Honey i jej management zdają się je rozumieć wyjątkowo dobrze. Dla jakości produktu i nośnika promocji jakim jest teledysk, trzeba czasem iść na pewne układy, bo pieniądze, przynajmniej na razie, nie spadają jeszcze z nieba. Dzięki nim nasze oczy cieszy wesoła, ładna i dobrej jakości sekwencja wielobarwnych scen i kilka modnych stylizacji piosenkarko-blogerki. 


Utwór „Nie powiem jak” należy do tych z rodzaju łatwych, lekkich i przyjemnych i już teraz dobrze sobie radzi na falach radiowych i listach przebojów. Kolorowy klip na pewno przyczyni się do jeszcze większej popularności piosenki. Jednak jest coś, co burzy spójność tego – jak napisała sama Honorata – „wakacyjnego beztroskiego obrazka”.  To końcówka teledysku, gdy możemy zobaczyć jak Honey łakomie pożera olbrzymiego hamburgera (sic!). Na pewno zastanawiacie się co może oznaczać taka scena. Jak dla mnie może to po prostu nie znaczyć nic, poza puszczeniem dla zabawy oka do czytelników swojego bloga, na którym piosenkarka opisywała, że z powodu opóźnień samolotów w czasie półtorej dnia kręcenia klipu, nie miała nawet czasu na porządny posiłek. Druga, konspiracyjna część mojego umysłu podpowiada mi, że ta bulimiczna scena równie dobrze mogłaby być zakamuflowanym komunikatem  na temat zaburzeń odżywiania młodej piosenkarki. Oczywiście jest to tylko i wyłącznie moje, subiektywne odczucie, które nie musi mieć nic wspólnego z rzeczywistością. 



LINK do klipu Honoraty Skarbek Honey "Nie powiem jak": http://www.youtube.com/watchv=M93nWdvlSrc

Stawiam na negliż?


Ewelina Lisowska nie pozostawia złudzeń kto jest nową, niegrzeczną dziewczynką na polskim rynku muzycznym. W swoim najnowszym teledysku wokalistka prezentuje nie tylko swój nowy tatuaż, ale również wygina swoje ciało w strojach, które więcej odkrywają niż zakrywają. I jak zwykle w takich sytuacjach pada sakramentalne pytanie "po co?"... Ewelina jest tak utalentowana wokalnie, że nie potrzebowała się rozbierać, aby szturmem zdobyć polski show biznes. Czemu robi to teraz? Miejmy nadzieję, że po prostu dała się porwać słowom swojej piosenki, w której śpiewa np. frazę "Polujemy na miłość, ekscytację i blask a nie uległa namowie Wujka Dobra Rada z wytwórni płytowej, który uważa, że w ten sposób Ewelina sprzeda więcej egzemplarzy swojego krążka. 


Lisowska zapowiadała powrót do korzeni i nagranie bardziej rockowego albumu niż debiutancka EP-ka z pięcioma utworami sprzed roku. Nie jestem w stanie ocenić, czy Ewelina zdania dotrzymała, bo premiera płyty jest jeszcze przed nami, ale promujący ją singiel "Jutra nie będzie", przynajmniej w tej wersji, z rockiem ma niewiele wspólnego. Co prawda na koncertach z zespołem wokalistka wykonuje piosenki w mocnych, gitarowych aranżacjach, jednak słuchacze chcą to także usłyszeć na płycie. Miejmy nadzieję, że pierwszy singiel, jak to często bywa, jest po prostu najbardziej komercyjną kompozycją z całego krążka. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest dostosowany do wymagań najpopularniejszych rozgłośni radiowych, które stawiają na granie utworów popowych. 


Niestety jest w tym klipie rzecz, która razi mnie zawsze i bez wyjątków. Mowa o widoku zespołu "grającego" w teledysku na instrumentach, których nie słychać w piosence. Niestety rozwalenie w punkowym stylu elektrycznej gitary przez Ewelinę jest także mało autentyczne.

LINK do klipu Eweliny Lisowskiej "Jutra nie będzie"http://www.youtube.com/watch?v=SdIse3Lg4ww

A co Wy sądzicie na temat tych teledysków? Który bardziej przypadł Wam do gustu i dlaczego? Czekam na Wasze komentarze!

Serdecznie pozdrawiam,

Robert Choiński

środa, 24 kwietnia 2013

WIOSENNY POWIEW ŚWIEŻOŚCI; AVRIL LAVIGNE & 30 SECONDS TO MARS

Witajcie,

Choć można było odnieść wrażenie, że to już nigdy się nie stanie, w końcu nadeszła upragniona wiosna! Nie wiem jak Wy, ale ja zdecydowanie mam objawy meteopatii, dlatego wzrost temperatury powietrza i nasłonecznienia działa na mnie równie mocno zbawiennie, jak silnie destrukcyjny dla mojego nastroju jest mróz, śnieg, wiatr i zachmurzone niebo. 

Gdy piękna pogoda poprawia ludziom nastrój, warto go podtrzymać, czy też wzmocnić poprzez aktywne spędzanie wolnego czasu na świeżym powietrzu, do czego gorąco Was namawiam. Bynajmniej nie mam wyłącznie na myśli spożycia wraz z grupą znajomych znaczącej ilości alkoholu w mniej lub bardziej publicznym miejscu obleganym przez a)zakochane pary b)grupki wagarujących gimnazjalistów i licealistów c)zakochane pary d)studentów e)czy wspominałem już o zakochanych parach?

Wiosenne ożywienie dotyczy również przemysłu muzycznego, bo właśnie w tym okresie wydawane są single zwiastujące gorące, letnie premiery płytowe.

Po niemal dwóch latach nowy utwór wydała kanadyjska wokalistka Avril Lavigne.


Sama Avril mówi, że chciała napisać utwór, w którym będzie dużo zabawy, wakacyjną piosenkę o byciu młodym na zawsze a także o tym, żeby przeżywać dany moment, korzystać z życia i czuć się beztrosko.

Singiel reprezentuje tę bardziej przyjazną radiowym brzmieniom stronę twórczości pop/rockowej piosenkarki. „Here's To Never Growing Up” ze swoim wesołym tekstem i chwytliwym, masowym refrenem ma ogromną szansę stać się hitem tej wiosny i lata. Jeśli tak rzeczywiście będzie, wróży to spore powodzenie dla piątego, studyjnego albumu Avril Lavigne, którego premiera odbędzie się właśnie tego lata. Poza przedstawionym już pierwszym singlem, wiadomo, że na płycie pojawi się mocniejszy utwór "Bad Girl", w którym wokalem wspiera Avril sam Marilyn Manson, z którym piosenkarka zna się od czasu, gdy w wieku 18 lat wybrała się na koncert kontrowersyjnego rockmana i później spędziła z nim czas w jego koncertowym busie. Z drugiej strony, wiadomo również o kawałku o znamiennym tytule "Hello Kitty", który wg zapewnień wokalistki nie przypomina niczego, co do tej pory nagrała. Co ciekawe, w tym utworze będzie można usłyszeć język japoński. To wszystko zapowiada się na bardzo intrygujący i różnorodny krążek. Avril, trzymam kciuki!

Posłuchać "Here's To Never Growing Up" w filmiku wraz z tekstem piosenki (tzw. lyric video) możesz tutaj : http://www.youtube.com/watch?v=iFSaNmZyPQo

Świeżą, muzyczną porcję zaserwowała nam niedawno również rockowa kapela 30 Seconds To Mars. 


Amerykanie nie zwalniają tempa i po abstrakcyjnie długiej (i zapisanej do Księgi Rekordów Guinnessa) dwuletniej trasie koncertowej promującej ostatni album "This Is War" z końca 2009 roku, zrobili sobie tylko chwilę przerwy i nagrali kolejny album. Jego zapowiedzią jest singiel "Up In The Air". Piosenka nie przynosi żadnej rewolucji w brzmieniu zespołu - nadal słyszymy chóralne okrzyki "ooo", które były motywem przewodnim poprzedniej płyty. Choć utwór nie jest nowatorski, jego energiczny rytm z marszu wkręca się do głowy i sprawia, że już po drugim przesłuchaniu nucimy kawałek pod nosem. 

W zeszłym tygodniu pojawił się już teledysk do tego utworu. Jak zwykle na całokształt mini-filmu największy wpływ miał związany od lat z branżą filmową, lider zespołu Jared Leto. Klip do "Up In The Air" to porywający, kolorowy kolaż, na który składa się wariacja na temat pojęć zawartych w tytule nowej płyty, czyli miłości, pożądania, wiary i marzeń. W ten sposób naszym oczom ukazują się zwierzęta (zebry, wilk, lew, wąż) oraz ludzie o ponadprzeciętnych zdolnościach lub wyglądzie (m.in. słynna tancerka burleski Dita Von Teese, akrobaci, sportowcy, modelki). 
Klip możecie obejrzeć tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=y9uSyICrtow

Nie mam wątpliwości, że nowe utwory Avril Lavigne i 30 Seconds To Mars będą w dużej mierze ścieżką dźwiękową nadchodzącego lata. Postaram się opisać więcej muzycznych nowości w następnych wpisach, w tym także tych z naszego polskiego podwórka.

Pozdrawiam wiosennie i zapraszam do dyskusji w komentarzach!

Robert Choiński

wtorek, 16 kwietnia 2013

BVB & PARAMORE

Witajcie,

Z następnym wpisem chciałem zaczekać do czasu powrotu z Poznania, dokąd miałem dziś jechać. W ostatniej chwili okazało się, że planowany na środę koncert amerykańskiego zespołu Black Veil Brides (muzyka z pogranicza gatunków: post-hardcore, glam metal, hard rock) został odwołany z powodu choroby wokalisty, więc nigdzie nie jadę. Poza koncertem w Polsce odwołane zostały również występy grupy w Monachium i Berlinie. Mam nadzieję, że zespół szybko wyznaczy nowe daty występów dla polskiej i niemieckiej publiczności. Wielu fanów, w tym sporo moich znajomych,  czeka z niecierpliwością na ich show z utworami z wydanego styczniu albumu "Wretched and Divine: The Story of the Wild Ones". 

Black Veil Brides to grupa założona w słonecznej Kalifornii, jednak klimat ich muzyki (oraz image sceniczny) lokuje się w zdecydowanie mroczniejszych rewirach rzeczywistości. Przekazem zespołu jest walka o swoją oryginalność oraz odwaga i duma z tego kim się jest, nawet jeśli odbiega to od tzw. standardów. Z zaangażowanych tekstów tekstów dowiedzieć się możemy, że nie należy poddawać się presji otoczenia i za wszelka cenę starać się być sobą, pomimo wszelkich trudności, jakimi często są agresja, przemoc, nienawiść i niezrozumienie.

Ten komunikat dotarł do serc wielu młodych, często zbuntowanych i zagubionych ludzi pomagając im w trudnych chwilach i przekształceniu swojego postrzegania świata i problemów. Przykre jest natomiast to, z jaką falą słownej agresji spotykają się w sieci fani tej kapeli oraz sam zespół. O poziomie osób, które wypisują takie "opinie" najlepiej świadczy fakt, że te komentarze najczęściej sprowadzają się do wulgaryzmów i prostackich tekstów, które nie mają nic wspólnego z rzeczową krytyką tego co najistotniejsze, czyli muzyki... 

Jeśli lubicie mocniejsze uderzenie oraz niegłupie teksty z pomysłem i przesłaniem, a jeszcze nie znacie Black Veil Brides, koniecznie musicie to nadrobić.


Poza tym, napisałem recenzję gorącej jeszcze płyty zespołu Paramore o tym samym tytule. Tutaj dla Was fragmenty:

Paramore 2.0

Nowy rozdział

Jak brzmi najnowszy krążek? Najkrócej można ująć to tak – Paramore już raczej nie będzie otrzymywać  nagród w kategorii „rock”. Pomimo tego, zespół nie zafundował wiernym słuchaczom terapii szokowej. Na wydany w styczniu, pierwszy singiel wybrano utwór, który najbardziej przypomina dotychczasowe dokonania Paramore.

[...]

Album „Paramore” podzielony jest na cztery części. Są one wyodrębnione nietypowymi interludiami, w których słychać jedynie beztroski głos wokalistki i brzdęki ukulele. Paradoksalnie, to właśnie w tych mini-piosenkach zawarte są najbardziej dobitne stwierdzenia, bo na większości płyty dominuje radosny klimat (mniej lub bardziej) miłosnych uniesień.

Nowe brzmienie
[...]

Zespół nie bał się zaryzykować i pogłębić dotychczas przez siebie nieznane, muzyczne rejony. Efektem tych poszukiwań jest na pewno kawałek „Grow Up” – bardziej w stylu P!nk niż punk, z ciekawym brzmieniem podchodzącym momentami pod klimaty rhytm and bluesa. Oprócz tego jeden z najmocniejszych punktów płyty – „Ain’t It Fun” – z absolutnie zaskakującym wykorzystaniem chóru, przywodzącym na myśl śpiew gospel i niebanalną aranżacją, która wprawia w osłupienie wszystkich tych, którzy uważali Paramore za rockową kapelę.



Nowe rejony

Na wyróżnienie zasługuje również utwór „(One Of Those) Crazy Girls” będący kompozycyjną atrakcją dzięki interesującej zabawie stylami retro i pop-punk. Kolejną twarz zespół odsłania w poruszającej balladzie „Hate To See Your Heart Break”. Liryczną nostalgię uzupełniają tutaj kojące partie skrzypiec i dzwoneczki. Słodki głos Williams budzi w tym utworze skojarzenia z pochodzącą z Gruzji, brytyjską wokalistką Katie Melua. Zwrot ku popowi idealnie prezentuje wybrana na drugi singiel piosenka „Still Into You”. Album zamyka imponujące „Future” z mocnym, instrumentalnym zakończeniem i tekstem, który podsumowuje przesłanie o tym, że Paramore odrodziło się z popiołów.

Nowe perspektywy

Poza złagodzonym i urozmaiconym brzmieniem, nowa płyta Paramore wyróżnia się również szeroko pojętym luzem – zarówno w warstwie kompozycyjnej, jak i wokalnej. Można odnieść wrażenie, że Hayley już nie czuje potrzeby popisywania się swoimi wokalnymi umiejętnościami i zdzierania gardła w każdym, pojedynczym utworze. Świadczy to o dojrzałości zespołu i odwadze w forsowaniu swoich świeżych pomysłów. Nie tylko udowodnili, że są w stanie pozostać zespołem po odejściu aż dwóch ich członków (i jednocześnie przyjaciół), ale dokonali również rzeczy niezwykłej – sprawili, że ich twórczość jest nieprzewidywalna i interesująca. To właśnie od zawsze definiowało największe ikony muzyki. O lepszym o punkcie wyjścia członkowie nowego  i starego Paramore zarazem pewnie nawet nie marzyli.

Cała recenzja do przeczytania tutaj: http://cdn.ug.edu.pl/index.php/kultura/muzyka/1383-paramore-20

Serdecznie pozdrawiam,

Robert Choiński 


czwartek, 11 kwietnia 2013

WARSAW FASHION WEEKEND #2

Witajcie,


Tak jak zapowiedziałem w poprzednim wpisie, pomęczę Was jeszcze tematyką Warsaw Fashion Weekend. Opisałem już swoje wrażenia dotyczące pracy przy tym przedsięwzięciu, teraz czas na małe skomentowanie całego wydarzenia pod innymi kątami. 

Z włoskim projektantem Roberto Fragata

Warszawskiej imprezie modowej jeszcze daleko do takich imprez jak Fashion Week w Paryżu, Londynie, czy Nowym Jorku i jeszcze na pewno długo tak nie będzie. Polska to jednak nadal dopiero raczkujący rynek nie tylko dla luksusowych marek, ale zwyczajnych, polskich designerów. WFW na pewno z czasem będzie dobijał do poziomu organizowanego w Łodzi Fashion Week Poland, jednak na to potrzeba zarówno mnóstwo pracy, czasu i oczywiście pieniędzy. Sądzę, że raczej nikt nie liczy na cuda w stylu pokazu Chanel  za kilka edycji, ale sądzę, że WFW ma spory potencjał i na pewno będzie się sukcesywnie rozwijać i rozrastać. Co ciekawe, największą zmorą wszystkich, którzy przybyli do Soho Factory była niska temperatura, która często zniechęcała ludzi do oddania swoich okryć do szatni i jednocześnie pozbawiała możliwości zaprezentowania swojego outfitu. Kwestia strojów uczestników imprezy jest osobnym wątkiem, który oczywiście również tutaj poruszę. Była to dopiero czwarta edycja tego wydarzenia, dlatego fani mody ze stolicy mogą  z nadzieją patrzeć w przyszłość i wierzyć, że może już za kilka edycji, impreza przeniesie się w bardziej reprezentacyjne miejsce niż Soho Factory lub, że chociaż znajdą się jacyś ludzie dobrej woli i grubego portfela, chcący upiększyć to miejsce. 

Strefa pokazów

Wracając do strojów... Pomimo tego, że nie przepadam za kategoryzowaniem ludzi w jakiejkolwiek kwestii, podzieliłbym osoby, które przyszły na ostatnią edycję WFW na kilka charakterystycznych typów.

Ofiara mody
Nie wiesz co na siebie włożyć? Ubierz się tak jak wszyscy. Odniosłem wrażenie, że było to motto bardzo wielu osób, którzy przybyli na tę modową imprezę. Dla jasności, uważam, że kupowanie ubrań w sieciowych sklepach jest jak najbardziej w porządku. Sam to robię, tak jak zdecydowana większość społeczeństwa. Jednak, ubranie się od stóp do głów w zestaw ciuchów z H&M lub Zary na bądź co bądź modową  imprezę,  nie jest raczej szczytem możliwości osoby, która - przynajmniej teoretycznie - interesuje się modą. 

Klasyczna elegancja
Spora część ludzi, zwłaszcza mężczyzn, postawiła na opcję elegancką. Marynarka, spodnie w kant i lakierki. U pań mała czarna i szpilki. Zachowawczo, bezpiecznie i nudnie.

Oryginalne bezguście
Zestaw garnitur + czerwone sportowe buty Nike, wszelkiej maści odblaskowe kombinezony, czy 156 różnych  kolorów na jednej osobie to obrazki, które jeszcze długo będą miał przed oczami i bynajmniej się z tego nie cieszę. Jest różnica między oryginalnością a kiczem. Niektórzy ją subtelnie przekroczyli. O kilometr. 

Stylowi
Takich osób było najmniej, jednak łatwo było je wyłowić z tłumu bezpłciowych, jednolitych jednostek. Co je według mnie charakteryzowało? Idealnie dobrany, świetnie skrojony, ciekawy i nieoczywisty strój. Z klasą, ale z zachowaniem nutki nonszalancji i - co ważne -  z przemyceniem do stroju swojej osobowości. Po takich osobach od razu było widać, że mają swój własny styl i nie boją się go zamanifestować zachowując przy tym smak i umiar. 

Beanies
Na osobną podkategorię zasłużyli posiadacze hitu ostatnich, zimowych miesięcy czyli tzw. czapek "beanies". Trudno jest mi sklasyfikować ten trend. Z jednej strony nie jest to jeszcze zjawisko aż tak bardzo powszechne na ulicy, lecz w Soho Factory skupisko nosicieli nakryć głowy od LOCAL HEROES (napisy "bad hair day" i "whatever") i Rebela ("Hi mom", "lover", "fucker") przyprawiało o - nomen omen - zawrót głowy. 


Ostatni pokaz IV edycji WFW: Natasha Pavluchenko


W ten sposób kończę omawiać Warsaw Fashion Weekend i zostawiam na trochę temat mody. Możliwe, że następna notka będzie związana ze skojarzeniami z jakąś kolejną literą. 

Podrawiam wiosennie!

Robert Choiński


środa, 10 kwietnia 2013

Warsaw Fashion Weekend #1

Witajcie,

W zeszłym tygodniu udało mi się uczestniczyć w organizacji sporego wydarzenia. 
Warsaw Fashion Weekend to impreza, która w dniach 5-7 kwietnia ściągnęła do Soho Factory projektantów, stylistów, bloggerów, celebrytów oraz całą masę ludzi, którym moda nie jest obojętna. 

Zgłosiłem się do pracy przy tym tym evencie, ponieważ w ostatnim czasie coraz bardziej interesuję się modą. Poza tym, przyjeżdżając do Warszawy obiecałem sobie, że będę w pełni wykorzystywał fakt, iż w stolicy dzieje się naprawdę dużo (w porównaniu do innych polskich miast) i zdobywał kolejne doświadczenia.

Pokazy mody polskich i włoskich projektantów, stanowiska wielu firm z odzieżą, biżuterią i dodatkami, występy artystów... to są rzeczy, które dostrzega się przychodząc na takie wydarzenie jako gość. Mało osób zdaje sobie sprawę jakiego ogromu pracy, logistyki i przygotowań wymaga organizacja takiego przedsięwzięcia. Dlatego właśnie organizatorzy WFW po raz kolejny zdecydowali się na pomoc wolontariuszy, bez których ta impreza po prostu by się raczej nie odbyła. Ręce do pracy były potrzebne począwszy od momentu pakowania toreb z upominkami dla VIPów w biurze WFW na dzień przed rozpoczęciem imprezy, poprzez pomoc przy montowaniu stoisk, obsłudze szatni, recepcji, VIP Roomu, sali pokazów i backstagu, na noszeniu napojów dla gwiazd i sałatek dla modelek skończywszy. 



Dla mnie te 4 dni były ekscytującym doświadczeniem. Można powiedzieć, że był to taki maraton pracy i imprezy jednocześnie. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak mało myślałem o tym, żeby coś zjeść, spojrzeć na telefon, czy sprawdzić pocztę i powiadomienia na Facebooku niż  podczas tego ostatniego weekendu. Ponadto poznałem tam sporo sympatycznych, pełnych entuzjazmu, młodych osób. Z kilkoma z nich zamierzam utrzymać kontakt i być może spotkać się przy okazji kolejnych wydarzeń, nie tylko modowych.

To na razie tyle. W następnej notce przedstawię moja ocenę WFW i obserwacje dotyczące tego, jacy ludzie pojawiają się na tego typu wydarzeniach oraz dodam więcej zdjęć. Stay tuned.

Pozdrawiam serdecznie! :))

Robert Choiński


niedziela, 7 kwietnia 2013

HIPSTER, HURTS, HISU


Witajcie,
Tak jak obiecałem, w tej notce poruszę tematy związane z literą H

Prawdziwych hipsterów już nie ma…

Samodzielne myślenie, sprzeciw wobec kultury masowej, radykalne poglądy, inteligencja, kreatywność, zamiłowanie do sztuki, a zwłaszcza niezależnego rocka i w końcu dziwaczny styl ubierania. Istnieje wiele pomysłów na temat tego, co wyróżnia hipstera. Mnie osobiście zainteresowała fenomenalna skala popularności tego określenia w ostatnich miesiącach. O hipsterach mówi się w mediach, na ulicy, w pubach i na uczelniach. Epitetem „hipsterski" określa się zarówno części garderoby, oprawki okularów, muzykę, jak i model komórki.

Co mamy na myśli używając tego słowa? Czy używamy go ze zrozumieniem? Uzbrojony jedynie w smartfona i szeroki uśmiech z tymi pytaniami w głowie ruszyłem w miasto. Na zajęcia z dziennikarstwa telewizyjnego miałem do przygotowania sondę uliczną. Stwierdziłem, że będzie to świetna okazja do sprawdzenia, co tak naprawdę ludzie wiedzą i myślą o hipsterach. Pojechałem na Patelnię (stacja metra Centrum), gdzie zawsze znajduje się masa mniej lub bardziej zabieganych ludzi. Postanowiłem pytać wprost: „Kim jest według Ciebie hipster?". Czego się dowiedziałem? O tym poniżej.

Większość z prawie 20 osób, które zapytałem nie była pewna kim tak naprawdę jest hipster. Wielu z nich swoją wypowiedź zaczynała od śmiechu, lub milczącej konsternacji zakończonej krótkim „nie wiem”. Z tego, co usłyszałem w bardziej złożonych wypowiedziach, hipster jawił się jako ktoś, kto po prostu chce się wyróżniać i manifestować swoją oryginalność. Jeśli już ktoś miał swoją wizję na temat tego, kim może być hipster, to raczej skupiał się na opisaniu jego wyglądu (długie wełniane czapki, kolorowe spodnie, trampki converse lub vansy, okulary z dużymi oprawkami) oraz tego jakiej słucha muzyki (niezależni i niepopularni wykonawcy). Powtarzała się także opinia, że teraz hipsterów jest tak wielu, że bycie „alternatywnym” - o ironio - nie jest już wcale takie alternatywne a wszyscy hipsterzy wyglądają tak samo…

Mówiąc szczerze, to wydaje mi się, że z określeniem „hipster” stało się to samo, co dzieje się z każdym nowym, modnym słówkiem. Zaczynamy go używać tak często i w tak różnych kontekstach, że jego pierwotne znaczenie kompletnie przestaje się liczyć. W końcu pojawia się ono bezmyślnie już nie tylko w prasie i innych mediach, ale na szkolnych korytarzach i w reklamie piwa. Paradoksalnie, nikt już po czasie nie wie co ono tak naprawdę obecnie oznacza. 

Hurts - Exile

Teraz czas na fragmenty mojej recenzji płyty Hurts pt."Exile".



Test drugiej płyty - to zawsze największe wyzwanie spędzające sen z powiek każdemu debiutantowi, którego pierwszy krążek osiągnął wielki sukces. Do grona artystów, którzy do niego przystąpili dołączył brytyjski duet Hurts z albumem "Exile". Duża popularność pierwszego singla, świetna sprzedaż krążka (złota płyta w Polsce po zaledwie trzech dniach od premiery) oraz wypełnione po brzegi sale koncertowe pokazują, że Brytyjczycy przeszli przez tę próbę zwycięsko.
(...)
Po dwóch latach intensywnego koncertowania panowie z Hurts zabrali się za pisanie utworów na następcę "Happiness". Na tytuł drugiej płyty wpadł Hutchcraft, gdy siedzał w barze w Osace w Japonii. Muzycy w wywiadach przyznają, że w ciągu dwóch lat intensywnego koncertowania często czuli się jak na wygnaniu (z ang. "exile") i to na pewno wpłynęło na kształt ich nowych kompozycji. Na pierwszej płycie Hurts zafundowali nam dopracowane z chirurgiczną precyzją minimalistyczne utwory. W przeciwieństwie do debiutanckiego krążka, piosenki na "Exile" nie było komponowane na klawiszach, lecz na gitarze i to ewidentnie słychać. Tym razem jest mocniej, ciężej i bardziej chaotycznie. Taki efekt udało sie osiągnąć przez użycie mocniejszych dźwięków perkusji a nawet gitary elektrycznej. W nowym dziele można dostrzec większą swobodę i zabawę różnorodnymi dźwiękami, co słychać chociażby w "Sandman", czy "The Road", gdzie zaskakują mocne bity i przesterowany wokal. Choć brzmienie Hurts nadal zalicza się do gatunku synth popu, kompozycje na tej płycie w większości zdecydowanie wykraczają poza banalny schemat popowej piosenki, czyli wolna zwrotka - szybki refren.
(...)
Hurts nie poszło na łatwiznę i nie zaserwowało nam powtórki z rozrywki w postaci klonu debiutanckiego krążka, ani też nie zaniżyło poziomu. Nadal z niezwykłym smakiem i klasą opowiadają nostalgiczne historie o miłości, tęsknocie, bólu i nadziei. Tym, co jedynie może martwić jest fakt, iż duet z Manchesteru w mocniejszych utworach dosyć mocno przypomina Muse z albumu "The 2nd Law", a słuchając pozostałych trudno oprzeć się wrażeniu silnej inspiracji dokonaniami Depeche Mode z końca lat 80. Miejmy nadzieję, że panowie z Hurts będą nadal nie tylko tak wyraziści i konsekwentni w swoim prostym i eleganckim wizerunku, ale także zachowają indywidualny styl w brzmieniu swoich kolejnych nagrań. 


Hisu

Na koniec chciałbym Wam opowiedzieć o muzycznej działalności mojego utalentowanego kolegi Michała Wrzosińskiego. Hisu to tak naprawdę kilka projektów. Po pierwsze jest to założony przez Michała zespół, który wykonuje muzykę z gatunku alternatywnego rocka. Cały czas pracują nad swoim debiutanckim albumem o tytule "Bad Things". Oprócz tego pod nazwą Hisu, Michał publikuje swoje solowe wykonania. W końcu z razem z Piotrem "Guri" Górnickim tworzą SoundsLike - muza pop-rapowa, idealna do zabawy, co udowodnili już kilka razy występując na klubowych imprezach.



Serdecznie zapraszam Was do kliknięcia "lubię to" dla tej strony: Oficjalny Fan Page Hisu

 oraz do posłuchania i obejrzenia:




W następnym wpisie opiszę pracę na trwającym właśnie Warsaw Fashion Weekend.

Serdecznie pozdrawiam i zapraszam ponownie!

xoxo

Robert Choiński