niedziela, 10 listopada 2013

RECENZJA: AVRIL LAVIGNE - "AVRIL LAVIGNE"

Witajcie,

Zapraszam Was do przeczytania recenzji najnowszej płyty Avril Lavigne "Avril Lavigne". Kto już słyszał ten krążek, niech napisze co sądzi na jego temat w sekcji komentarzy. 



DOJRZAŁOŚĆ WIECZNIE MŁODEJ

Swój piąty studyjny album kanadyjska wokalistka postanowiła nazwać po prostu „Avril Lavigne”. Pomimo tego, że nie stoi za tym żadna większa ideologia, można ten fakt jednak odczytywać symbolicznie. Avril Lavigne na tym krążku zebrała w całość wszystkie swoje dotychczasowe wcielenia i wymieszała je, ukazując swoje aktualne, złożone oblicze.

Konflikt z wytwórnią spowodował opóźnienie wydania poprzedniej płyty o ponad rok, a w rezultacie komercyjne fiasko „Goodbye Lullaby”. Nic dziwi więc fakt, że Avril w 2011 roku zmieniła swojego wydawcę. Dzięki przejściu do Epic Records Lavigne powróciła do współpracy z L.A. Reidem, który ponad 10 lat wcześniej podpisał z debiutującą wówczas w świecie muzycznego biznesu nastolatką jej pierwszy kontrakt.

Klimat tego albumu wyznaczyła przede wszystkim współpraca Avril z jej aktualnym mężem Chadem Kroegerem, wokalistą kanadyjskiego zespołu rockowego Nickelback. Podczas wspólnej pracy nad materiałem na nową płytę Avril, pojawiło się między nimi uczucie, a krótko po tym para zaręczyła się. Większość kompozycji na płycie jest napisana właśnie przez Avril i Chada, do których dołączył David Hodges - producent, kompozytor, a również były członek zespołu Evanescence.

Brzmienie „Avril Lavigne” jest na tyle zróżnicowane, że trudno jest znaleźć wspólny mianownik dla wszystkich piosenek. Słuchając czterech pierwszych utworów na płycie, można odnieść wrażenie, że ma się do czynienia z twórczością nastoletniej gwiazdy, którą Avril nota bene przestała być już niemalże 10 lat temu. Pop/rockowe single „Here’s to Never Growing Up” i „Rock N Roll” posiadają wszystkie elementy przeboju, jednak z powodu znikomej promocji piosenkom nie udało się skutecznie zaistnieć na rynku. „17” to oparty na prostych gitarowych chwytach i  perkusji  powrót do przeszłości i wspomnienie beztroskich lat młodzieńczej miłości. Z kolei w „Bitchin’ Summer” Avril przypomina nam nie tylko atmosferę wakacyjnych imprez, ale także fakt, że lubi czasem pobawić się w rapowanie. Przekaz tych piosenek jest wyraźny, Avril chce się przede wszystkim dobrze bawić i nie obchodzi jej, czy dla kogoś jej zachowanie, czy też wizerunek są niedojrzałe.

Jeśli nowy album Kanadyjki miałbym podzielić na części,  to druga z nich rozpoczęłaby się utworem „Let Me Go”, który został wybrany na trzeci singiel promujący to wydawnictwo. Zaśpiewana w duecie z mężem ballada miała być pierwotnie piosenką o rozstaniu, jednak z powodu tego, co w czasie nagrywania płyty zaszło między Avril i Chadem, w tekście zaszły modyfikacje, by zmienić wydźwięk piosenki na bardziej pozytywny. Nie jest zaskoczeniem, że małżeńska kompozycja przypomina w brzmieniu nowsze przeboje Nickelback z charakterystycznymi riffami i wyznaczającymi melodię dźwiękami fortepianu. Następne „Give You What You Like” to jeden z najmocniejszych punktów w całym zestawie. Avril zaskakuje tu nie tylko oryginalną kompozycją, ale też głębią swojego wokalu. Nie można też przejść obojętnie wobec warstwy tekstowej tego kawałka. Avril śpiewa w nim o charakterystycznym  dla naszych czasów chłodzie uczuciowym i braku miłości w intymnych relacjach między ludźmi. To wszystko sprawia, że „Give You What You Like” mogłoby z powodzeniem znaleźć się na płycie np. takiej piosenkarki jak Lana del Rey.


O artystycznym dojrzewaniu wokalistki świadczy na tej płycie nie tylko romans z bardziej alternatywnymi brzmieniami, ale także dwa kolejne bezkompromisowe utwory. Owocem wieloletniej znajomości Avril z Marilynem Mansonem jest „Bad Girl”. Faktem jest, że Avril w swojej karierze jeszcze nie śpiewała tak odważnego tekstu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ustalając kolejność utworów na płycie, ktoś chciał puścić oko do słuchacza, a może nawet nieco sobie zażartować. Jak inaczej wytłumaczyć bowiem fakt, że tuż po duecie z etatowym skandalistą sceny rockowej na albumie pojawia się elektroniczny smaczek z elementami dubstepu i wstawkami w języku japońskim o znaczącym tytule „Hello Kitty”? Słuchając tego utworu po raz pierwszy ma się ochotę na sprawdzenie, czy przez przypadek nie włączyła się inna płyta. Po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, że Avril Lavigne nagrała coś takiego, nadchodzi myśl, że ta kobieta musiała naprawdę się świetnie bawić nagrywając taki numer.

Trzecia część tego albumu to pięć popowych piosenek, które nie przynoszą już większych niespodzianek. Wyjątek wśród nich stanowi „Hello Heartache” – jedna z mniej oczywistych kompozycji. Choć melodię wyznacza banalne la la la la la la la la Avril stosuje tam nieco inny styl śpiewu. Z kolei „You Ain’t Seen Nothin’ Yet” mogłoby z powodzeniem znaleźć się na trzeciej płycie Kanadyjki z 2007 roku, czyli „The Best Damn Thing”, gdzie dominował energiczny pop-punkowy klimat. O tym, że piosenkarka ma już dawno za sobą okres dramatycznych przeżyć słychać szczególnie w piosence „Sippin’ on Sunshine”, który jest chyba najbardziej radosnym utworem na całym albumie.

Pod koniec płyty następuje charakterystyczne dla pop/rockowych albumów wyciszenie. W intymnym „Falling Fast” Avril subtelnie opowiada o zakochiwaniu się i nadziei na to, że to uczucie będzie trwać. O trudnościach jakie pojawiają się w miłosnych relacjach między ludźmi Lavigne śpiewa w „Hush hush”, czyli ostatnim utworze na płycie. Słyszymy tam fortepian, skrzypce oraz pełen emocji głos Avril.

Skejterka, mroczna dziewczyna, rockowa laska, dojrzała kobieta. Avril nie jest żadną z nich, czy też trafniej byłoby stwierdzić, że jest każdą z nich po trochu. W karierze wokalistki nadszedł czas na zerwanie z wszystkimi dotychczasowymi łatkami i przedstawienie Avril Lavigne taką, jaką jest naprawdę, czyli skomplikowaną i niesprecyzowaną. Na swoim piątym albumie kanadyjska gwiazda z jednej strony użyła sprawdzonych wcześniej patentów na pop-rockowe hity, z drugiej zaś odważyła się nieco poeksperymentować i ze wsparciem swojego męża i ulubionego producenta pokazać z dobrym skutkiem, co jej aktualnie w duszy gra.

Tracklista:
1. "Rock n Roll"  
2. "Here's to Never Growing Up"  
3. "17"  
4. "Bitchin' Summer"  
5. "Let Me Go" feat. Chad Kroeger
6. "Give You What You Like"  
7. "Bad Girl" feat. Marylin Manson
8. "Hello Kitty"  
9. "You Ain't Seen Nothin' Yet"  
10. "Sippin' on Sunshine"  
11. "Hello Heartache"  
12. "Falling Fast" 
13. "Hush Hush"  


Avril Lavigne
Avril Lavigne
Epic Records 2013
ocena: 8/10