piątek, 31 maja 2013

LOVE, LUST, FAITH & DREAMS

Witajcie,

Tym razem przygotowałem dla Was fragmenty mojej recenzji najnowszego krążka 30 Seconds to Mars "Love, Lust, Faith and Dreams". Ta amerykańska kapela jest w Polsce niezwykła popularna. Wystarczył zaledwie tydzień sprzedaży, aby album uzyskał w naszym kraju status złotej płyty. Co sądzę o tym wydawnictwie możecie przeczytać poniżej.


"Konflikt z wytwórnią, pozew sądowy i batalia o miliony dolarów. Te kwestie odcisnęły piętno na poprzedniej płycie 30 Seconds to Mars. Tym razem jest o wiele bardziej kolorowo, co widać już po okładce „Love, Lust, Faith and Dreams”. Nowy album Amerykanów to niezwykła mieszanka alternatywnego rocka, radosnych bitów, patetycznych refrenów... i odrobiny szaleństwa.

Ponad cztery miliony sprzedanych egzemplarzy płyty. Najdłuższa rockowa trasa koncertowa wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa (łącznie 309 koncertów w ciągu dwóch lat) w ramach promocji jednego albumu. Nic dziwnego, że amerykańska kapela postanowiła na swoim nowym albumie podążyć w kierunku wyznaczonym na poprzedniej płycie „This Is War”. Głośniejszy i o wiele bardziej elektroniczny i eksperymentalny – taki właśnie był w porównaniu do dwóch pierwszych krążków trzeci album zespołu z 2009 roku. Na najnowszym, wydanym w tym miesiącu „Love, Lust, Faith and Dreams” znajduje się 12 kompozycji, w których ponownie słychać zdecydowanie mniej gitar, a więcej syntezatorów, keyboardów i wyznaczającej niemalże taneczny rytm, mocnej perkusji.
[...]
Trwająca trzy kwadranse płyta rozpoczyna się od krótkiego utworu „Birth”. I już w tym kawałku można usłyszeć to, co jest dla niej charakterystyczne, czyli użycie takich instrumentów jak waltornie, puzony i tuby. Właśnie te dźwięki to także elementy w dużej mierze instrumentalnego „Pyres of Varanasi”. W majestatycznym, kojarzącym się z hymnem nadchodzącej apokalipsy utworze, nie słychać wokalu Jareda Leto, lecz głos indyjskiego mężczyzny i dźwięki ulicy. To właśnie w Indiach rozpoczął się proces nagrywania nowego albumu, dokąd wokalista udał się po zakończeniu trasy koncertowej.

Na pierwszy singiel z płyty standardowo został wybrany najbardziej przebojowy utwór z całego zestawu, czyli „Up in the Air”. Nie ma w nim nic zaskakującego poza zawrotnym tempem, w jakim kawałek wkręca się do głowy słuchacza (pierwsze, ewentualnie drugie przesłuchanie) i absolutnie nie chce z niej wyjść. Drugi singiel „Conquistador” to udany zwrot ku mocniejszemu, gitarowemu brzmieniu. Na próżno jednak szukać na tej płycie piosenek w podobnej stylistyce.

Kolejne trzy utwory to najmocniejsze punkty w całym zestawie. Wzruszające „City of Angels” opowiada historię młodzieńca, który – nie bez przeszkód – znajduje swoje miejsce na ziemi (Jared Leto w wieku 20 lat przyjechał do Los Angeles, by rozpocząć swoją aktorską karierę). Z kolei przykładem fenomenalnego połączenia instrumentów smyczkowych, elektroniki i gitar jest następny na płycie utwór „The Race”. Warto również zwrócić uwagę na oparte na partiach klawiszy „End of All Days”. Przeszywający serce i emocjonalny wokal Leto doskonale współgra z niezwykle przejmującym tekstem utworu (Maniacy miłosnych pieśni; Zniszczenie łagodzi grę; Potrzebuję nowego celu; Ponieważ zgubiłem swą drogę).
[...]
Nowy album 30 Seconds to Mars nie jest dziełem wybitnym. Nie jest to też płyta wielce zaskakująca. Cieszy jednak fakt, że zespół pomimo formalnych i prawnych problemów nadal tworzy muzykę na bardzo wysokim poziomie. Niektórych może drażnić powtarzalność motywów z poprzedniego krążka. Kto by jednak ponownie nie użył patentów, dzięki którym osiągnął nie tylko komercyjny sukces, ale sprawił, że charakterystyczne brzmienie zespołu jest momentalnie rozpoznawalne przez miliony fanów na całym świecie? Do takiego stanu artyści dążą czasami przez całą swoją karierę. Trzem panom z 30 Seconds to Mars już się to udało.

Informacja koncertowa: 30 Seconds to Mars wystąpi już 5.czerwca w Warszawie podczas drugiego dnia Impact Festiwal."

Pełna treść mojej recenzji do przeczytania tutajhttp://cdn.ug.edu.pl/index.php/kultura/muzyka/1532-mio-dza-wiara-i-marzenia

Serdecznie pozdrawiam,

Robert Choiński

czwartek, 30 maja 2013

ORANGE WARSAW FESTIVAL; BEYONCÉ; THE OFFSPRING

Witajcie,

Jeszcze nie do końca udało mi się ochłonąć po wrażeniach zeszłego weekendu, a już praktycznie nadszedł (przyspieszony z powodu Bożego Ciała) kolejny. Skupmy się jednak na świętach muzycznych, a nie kościelnych. W minioną sobotę i niedzielę na Stadionie Narodowym w Warszawie odbyła się kolejna już odsłona Orange Warsaw Festival. Niekwestionowaną gwiazdą nr 1 tej edycji festiwalu była Beyoncé. Sama informacja na temat tego, że była członkini Destiny's Child ma w końcu po raz pierwszy przyjechać do Polski odbiła się szerokim echem nie tylko w mediach, lecz także wśród zwykłych internautów. W ostatnim czasie taką wrzawę spowodował jedynie występ idola nastolatek Justina Biebera.


Nie da się zaprzeczyć, że Beyoncé wielką wokalistką jest. Nie udało mi się uczestniczyć w tym widowisku (bo trudno nazwać takie show jedynie koncertem), ale z tego co udało mi się dowiedzieć od znajomych, którzy tam byli, Beyoncé dała naprawdę spektakularny występ. Niektórzy spodziewali się po niej jeszcze więcej, jednak tak jest właśnie, gdy marka artysty jest eksploatowana do oporu. Zaczyna nam się wydawać, że wykonawca jest już niemalże nadczłowiekiem i oczekujemy nieosiągalnego. Apetyt na występ Amerykanki na pewno podsycały również rozwieszone masowo w całej Warszawie (i praktycznie w całej Polsce i innych krajach, gdzie na rynek odzieżowy dociera marka H&M) plakaty i billboardy promujące kolekcję strojów kąpielowych sygnowanych imieniem piosenkarki.


Podczas wielu koncertów i festiwali słyszałem ze sceny słowa artystów, że Polska to niezwykły kraj. Polska publiczność tym razem także nie zawiodła. Poza tym, że fani Beyoncé wypełnili po brzegi Stadion Narodowy, to również przygotowali specjalną niespodziankę. Dochodzę do wniosku, że akcje fanowskie na koncertach stają się flagową specjalnością naszego narodu. W czasie piosenki "Halo" publiczność wyrzuciła do góry niebieskie balony. Wokalistka była bardzo zaskoczona i wzruszona.


Zupełnie nieplanowanie i nieoczekiwanie wszedłem na Stadion Narodowy podczas drugiego dnia OWF 2013. Siedziałem sobie spokojnie w mieszkaniu przygotowując się do poniedziałkowych testów z angielskiego i niemieckiego, gdy zadzwonił do mnie znajomy z pytaniem, czy mam już plany na wieczór... Okazało się, że dysponuje wejściówką na OWF, której sam nie chce wykorzystać. W taki sposób udało mi się zobaczyć występ The Offspring i bawić się na tym festiwalu trzeci rok z rzędu.


Punkrockowa energia amerykańskiej kapeli porwała publiczność i kolejny raz miałem okazję do żywiołowego podskakiwania i machania rękami. Pomimo początkowych problemów z nagłośnieniem (instrumenty tłumiły głos wokalisty) koncert The Offspring zaliczam do jak najbardziej udanych. Kapela okres swojej szczytowej popularności ma już raczej za sobą, jednak nadal prezentuje bardzo wysoki poziom muzyczny. Moją szczególną uwagę zwróciła znakomita gra gitarzysty Kevina Wassermana (pseudonim Noodles).


A co Wy sądzicie o Beyoncé i innych występach w czasie tegorocznej edycji Orange Warsaw Festival?

Pozdrawiam,

Robert Choiński

poniedziałek, 27 maja 2013

MARIKA & JUWENALIA

Witajcie,

Ponownie muszę przeprosić za zastój na blogu. Mam teraz sporo nauki w związku z letnią sesją egzaminacyjną na studiach. Poza tym naprawdę dużo się teraz dzieje. Jednak uważam, że lepiej jest brać udział w wielu atrakcjach i maksymalnie je przeżywać, niż siedzieć przed komputerem stwarzając pozory bujnego życia kulturalnego i towarzyskiego.

Chłodna i wietrzna aura pogodowa kontrastowała z niezwykłym ciepłem, jakie biło ze sceny podczas występu Mariki w zeszły czwartek. Koncertowa premiera albumu "ChilliZET Live Sessions: MARIKA" miała miejsce przy nowym lokalu Cuda na Kiju (ul. Nowy Świat 6/12). Info dla smakoszy piwa: Można się tam uraczyć kilkoma rodzajami pysznych, aromatycznych, belgijskich browarów. Wróćmy jednak do meritum, czyli muzyki. Charyzmatyczna wokalistka wraz z muzykami Spokoarmii zaprezentowała na scenie akustyczne wariacje na temat swoich utworów. Trzeba przyznać, że czasami trudno było od razu rozpoznać utwory Mariki w nowych aranżacjach. Z pozoru grzeczniejsze, bardziej uładzone wersje piosenek tak naprawdę zyskały głębi dzięki lirycznym i zmysłowym interpretacjom piosenkarki.




Moim kolejnym koncertowym punktem zeszłego tygodnia były Juwenalia Uniwersytetu Warszawskiego na Agrykoli. Z piątkowych występów udało mi się zobaczyć porywające i szalone Łąki Łan oraz będącą obecnie jedną z najbardziej popularnych i docenianych polskich artystek, czyli Monikę Brodkę.

Łąki Łan wykonuje muzykę łączącą w sobie cechy naprawdę wielu gatunków. Dominuje jednak mieszanka punku i funku. Zespół zaraża pozytywną energią, na co ma wpływ zarówno skoczna i energiczna warstwa muzyczna, jak i oryginalne stroje członków kapeli... Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie widziałem finału koncertu, gdzie na scenie panują przebrani w pluszowe stroje zwierząt i innych stworów fani.




Jak przystało na gwiazdę wieczoru, Brodka weszła na scenę z opóźnieniem, gdy na zegarach dochodziła już północ. Widziałem tę wokalistkę po raz pierwszy od czasu, gdy wydała przełomową w swojej karierze płytę "Granda". Młoda piosenkarka przeszła totalną, artystyczną metamorfozę. Z początku wykonująca mało ambitny pop nastoletnia gwiazdka telewizyjnego talent show w przeciągu kilku lat dojrzała do odnalezienia swojego indywidualnego stylu i zdecydowanie wyszło jej to na dobre. Jej muzyka jest nadal przebojowa, lecz bliżej jej obecnie do określenia "pop alternatywny". Podczas występu Brodki zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, na scenę wyszła nie tylko śpiewać, lecz także grać. Jednak biorąc pod uwagę częstotliwość wykonywanych przez Monikę chwytów, można raczej sklasyfikować wiszącą na niej gitarę do kategorii wyjątkowo dużego i efektownego breloczka... Po drugie, zaskoczyła mnie reakcja części publiczności. Odniosłem wrażenie, że niektórzy ruszając w pogo mieli nieodpartą potrzebę poczucia atmosfery rockowego koncertu. Obijanie się o siebie i skakanie na przypadkowych ludzi do takiej muzyki, jaką wykonuje Brodka, jest co najmniej nietypowe, no ale ponoć wszystko jest dla ludzi.




A Wy na jakich występach ostatnio byliście? W następnym wpisie wspomnę o zakończonym wczoraj Orange Warsaw Festival.

Serdecznie pozdrawiam!

Robert Choiński

wtorek, 7 maja 2013

MAJÓWKA PO WIEDEŃSKU

Witajcie,

Przepraszam za nieco dłuższą przerwę na blogu. Zanim opiszę co robiłem w tym czasie, pragnę jeszcze wrócić do tematu z poprzedniego wpisu. Napisałem tam o nowych teledyskach dwóch młodych, polskich wokalistek: Eweliny Lisowskiej i Honoraty Skarbek Honey. Na razie większą popularnością w sieci cieszy się klip z roznegliżowaną Eweliną. Na ten moment w serwisie Youtube ma ponad 1,4 miliona wyświetleń. Wakacyjny teledysk Honoraty jak na razie został odtworzony ponad 300 tysięcy razy.

Początek maja to coroczna okazja do uprawiania nowego sportu narodowego Polaków, czyli grillowania. Tym razem ominęła mnie ta porywająca, kulinarna forma zmarnowania kilku słonecznych dni życia. Zamiast tego spędziłem niecały tydzień na wspaniałym wyjeździe. W Wiedniu byłem po raz pierwszy, ale już teraz wiem, że na pewno tam wrócę.

Poniżej zdjęcia wykonane na terenie pałacu i ogrodów Schönbrunn - siedziby cesarza.






Wiedeń zachwycił mnie pięknem architektury. Znajduje się tam bardzo wiele starych budynków, ponieważ to miasto nie zostało zniszczone w czasie II wojny światowej jak np. Warszawa.

Poza tym, wyczułem tam klimat wielkich niemieckich miast jak Berlin, czy Hamburg. Jest to miasto kosmopolityczne. Na ulicach można spotkać przedstawicieli wielu ras, narodów i kultur. Oprócz tego Wiedeń ma w sobie pewien luz, którego brakuje mi w Polsce. Ludzie, nawet nieznajomi, uśmiechają się do siebie na ulicy. Także obsługa i sprzedawcy w sklepach, pubach i restauracjach są zazwyczaj mili i pomocni.

Wiedeń spodobał mi się również dlatego, że ma różne oblicza. Mamy tam szansę zwiedzić całą masę zabytkowych miejsc, ale też zasmakować odrobiny luksusu w pięknych (i drogich) restauracjach i sklepach. A przy tym wszystkim miasto oferuje niesamowitą mnogość atrakcji kulturalnych (Wiednia nie omijają żadne największe gwiazdy muzyki na swoich trasach koncertowych) i zwyczajnie rozrywkowych.

Do tych ostatnich należy oczywiście wiedeński Prater. Szczerze powiedziawszy, przed wyjazdem wydawało mi się, że jest to jedno, czy dwa wielkie, obracające się koła z krzesełkami. Na miejscu okazało się, że jest to ogromny park rozrywki niczym Disneyland. Przez chwilę, oszołomiony kolorowymi światłami, głośną muzyką i okrzykami ludzi poczułem się tam jak kilkuletnie dziecko. Efekt podtrzymał pokaz sztucznych ogni przygotowany z okazji 1. maja, który niespodziewanie rozpoczął się tuż po tym jak wyszedłem z terenu lunaparku. Fajerwerki wystrzeliły kilkanaście metrów od miejsca, w którym siedziałem z moją znajomą. To było naprawdę niesamowite...

Na koniec miks zdjęć z tego wyjazdu:








A Wy jak spędziliście majówkę? Jakie miasto Was zachwyciło? Czekam na komentarze.

Serdecznie pozdrawiam,

Robert Choiński